fot. Archiwum Państwowe w Warszawie, Zbiór Zofii Żóławskiej, sygn.2600
W „Zbiorze rodziny Witaczek z Milanówka 1944-1952” przekazanym do Archiwum Państwowego w Warszawie przez Alicję Witaczek żonę Henryka, znajduje się wiele materiałów dotyczących pomocy udzielanej osobom pochodzenia żydowskiego. Dzieje się tak przez całą okupację niemiecką i wykracza daleko poza wsparcie finansowe czy materiałowe. Z relacji osób, które były świadkami tej pomocy wynika, że Witaczkom obca była wywodząca się z przekonań endeckich wrogość wobec obywateli żydowskiego pochodzenia.
Mając pełną świadomość śmiertelnego zagrożenia, jakie niosło za sobą udzielanie schronienia lub materialnego wsparcia takim osobom Witaczkowie widzieli w nich jedynie istoty ludzkie znajdujące się w potrzebie. Współobywateli i partnerów biznesowych. Taka postawa nawet wśród Polaków ratujących Żydów należała do rzadkości.
We wszystkich oświadczeniach zebranych w teczce opatrzonej sygnaturą 14 i publikowanych w poprzednich częściach naszej opowieści o rodzeństwie Witaczków, przewija się motyw ukrywania i wspomagania ludności pochodzenia żydowskiego. W Zbiorze znajdują się też relacje osób, które tego wsparcia same doświadczyły lub były w nią zaangażowane.
Tadeusz Neuman przed wojną dyrektor Towarzystwa Starachowickich Zakładów Górniczych S.A. i współwłaściciel majątku Wiązowna uciekając przed aresztowaniem powierzył w 1940 roku Henrykowi Witaczkowi swego syna Konstantego. Tak o tym pisze w oświadczeniu złożonym 9 grudnia 1950 roku „… gdy syn mój Konstanty Neuman lat 22 znajdował się w niebezpieczeństwie utraty życia – ob. Henryk Witaczek , który znał mnie bardzo mało i tylko na terenie służbowym – gdy zrozpaczony zwróciłem się doń o pomoc – bez wahania przyjął mojego syna do swojego domu i włączył go w skład swej najbliższej rodziny, opiekując się nim całkowicie i chroniąc przed Niemcami, a podczas najść Niemców na dom i rewizji – przechowując w zamaskowanej skrytce.”
Wkrótce po utworzeniu getta w Warszawie Witaczkowie zgodzili się wpłacać co miesiąc 200 zł na utrzymanie dr Kippera i jego siostry. Zachował się list dr Kippera pisany z getta do Stanisławy Witaczek z 9 marca 1941 roku, w którym zwraca się on o podwojenie tej kwoty z racji panującej w gettcie drożyzny. Pisze w liście „ Droga p. Stanisławo, Pisząc mój ostatni list do Sz. Pani byłem tak wzruszony uwagą i dobrocią Państwa, że zupełnie zapomniałem wzmiankować o bardzo dla mnie ważnej rzeczy. Mianowicie: Dom mój wyraził swą zgodę aby Państwo wypłacali mnie co miesiąc zł 200 – co przy obecnej drożyźnie na życie nie wystarcza. Minimalna potrzebna mi kwota wynosi 400 zł. Dlatego też pozwalam sobie najuprzejmiej prosić Sz. Panią aby oprócz wysłanych mi na 1/III zł 200 dnia 15/III łask. przekazała mi dalsze zł 200…” Fakt ten potwierdza w swoim liście pisanym 12 grudnia 1950 roku do Stanisławy Witaczek Władysław Blinkiewicz , kierownik biura i „Główny Buchalter” CDSJ. Pisze on tak: „Szanowna Pani, w odpowiedzi na list Sz. Pani z dn. 11b.m. uprzejmie komunikuję, że przypominam sobie dokładnie fakt wysyłania przez Sz. Panią względnie Jej Brata różnych sum, przeznaczonych dla dra Kippera (przedstawiciela włoskich firm) do getta w Warszawie. Przesyłki te miały miejsce przez szereg miesięcy w pierwszych latach okupacji. Przypominam sobie również , że zgłaszał się do Sz. Pani w czasie okupacji krewny inż. A. Majmona celem otrzymania zasiłków. Bliższych szczegółów jednak nie pamiętam.”
W odpisie zachowało się oświadczenie Nissena Karwassera, który ukrywał się wraz z bratem, złożone 10 grudnia 1950, w którym pisze: „Niniejszym zaświadczamy, że ob. Henryk Witaczek podczas okupacji niemieckiej , gdyśmy się do niego zwracali o pomoc – nigdy jej nam nie odmówił. Jego dom był domem do którego mogliśmy zawsze z ufnością wejść, wiedząc, że znajdziemy w nim współczucie, dla naszej doli, życzliwość i pomoc.” W dalszej części tekstu potwierdza przechowywanie w domu Neumana, zatrudnienie Oberlandera jako urzędnika w fabryce, czy dekarza Grzymka z Grodziska. Potwierdza też utrzymywanie w gettcie dr Kippera .
Dwa kolejne zaświadczenia jedno w maszynopisie podpisane przez trzy osoby: Eugenię Michałowską, Krystynę Korejwo i inną osobę o nazwisku Korejwo oraz rękopiśmienne zaświadczenie Janiny de Berg zatrudnionej w tym czasie na stanowisku księgowej w Centralnym Zarządzie Budownictwa Węglowego w Katowicach, potwierdzone notarialnie, dotyczą ukrywania w Żółwinie Sabiny Pomajdowej z czteroletnią córeczką. Pewnym podsumowaniem pomocy udzielonej osobom żydowskiego pochodzenia jest spis sporządzony po wojnie przez Stanisławę Witaczek, która wymieniając czternaście osób, którym udzielono różnorodnej pomocy równocześnie zaznacza, że nie zna wszystkich szczegółów, jej brat Henryk mieszkał w Żółwinie oddalonym od Milanówka o 4 kilometry i tam przeważnie „pomagał nieszczęśliwym”.
Co ciekawe Witaczkowie nie tylko udzielali wsparcia materialnego i schronienia ukrywającym się przedstawicielom ludności pochodzenia żydowskiego czyniąc to całkowicie bezinteresownie. Najbardziej niezwykły był ich stosunek do mienia pożydowskiego. Jak wiemy o tym z literatury i innych źródeł ani w trakcie okupacji, ani już po wojnie osoby, które wchodziły w posiadanie takiego mienia nie czuły ani oporów moralnych, ani tym bardziej chęci zwrotu majątku znajdującego się w ich posiadaniu. Inaczej zachowywali się Witaczkowie. Najlepszym przykładem jest sposób w jaki weszli w posiadanie Żółwina. Przed wojną właścicielem majątku Żółwin był Henryk Natanson pochodzący z rodziny całkowicie zasymilowanej i spokrewnionej z wieloma polskimi rodzinami, ale w świetle niemieckich przepisów skazanej na zagładę. Po wybuchu wojny rodzina przeniosła się do Warszawy, a Żółwin jako mienie pożydowskie został przejęty przez władze okupacyjne. Ponieważ rozwój produkcji jedwabniczej uzależniony był od zapewnienia surowca – kokonów jedwabnika, w czasach wojny konieczne było umiejscowienie plantacji drzew morwowych i hodowli jedwabników w bliskiej odległości od Milanówka. Zarządca niemiecki w pierwszych miesiącach 1940 roku występuje do administracji okupacyjnej o przyznanie terenów nadających się pod uprawę morw. Władze niemieckie przekazały Żółwin CDSJ i wkrótce rozpoczęły się nasadzenia drzew morwowych, przeniesiono część produkcji jedwabników i kursy szkoleniowe, początkowo tajne, a później prowadzone jawnie. Henryk Witaczek odszukuje Henryka Natansona i proponuje mu odkupienie majątku Żółwin. W kwietniu 1940 roku dochodzi do spisania umowy kupna. W jej tworzeniu i podpisywaniu bierze udział czterech świadków, reprezentujących każdą ze stron. W oświadczeniu spisanym 29 sierpnia 1952 roku i potwierdzonym przed notariuszem 5 września 1952 roku tak transakcja ta została opisana: „… Akt ten był zawierany potajemnie, ze względu na osobę Henryka Natansona, który musiał się ukrywać przed Niemcami oraz ze względu na okoliczność , że transakcja dotyczyła obiektu majątkowego przejętego przez okupanta jako mienie opuszczone i przydzielone do użytkowania Centralnej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej w Milanówku – Treuchanderowi niemieckiemu tej instytucji…. Jest mi wiadomo, że Ob. Witaczkowie całkowicie uregulowali należność Ob. Natansonowi , nawet przed terminem, podnosząc wysokość rat w miarę spadku wartości pieniądza. Jest mi też wiadomo, że dzięki regularnemu otrzymywaniu przez Ob. Natansona omawianych rat mógł on przetrwać okupację i uratować swe życie…”
W oświadczeniu, jakie złożył Armand Vetulani, w latach wojny kierownik administracji w CDSJ, a po wojnie pracownik Ministerstwa Kultury i pierwszy dyrektor Centralnego Biura Wystaw Artystycznych, opisał on wywiezienie maszyn pończoszniczych z getta warszawskiego. Maszyny zostały wywiezione w końcowym etapie likwidacji getta, tuż przed zburzeniem budynku, w którym się znajdowały. Okoliczności tej akcji wskazują, że być może działano w porozumieniu z właścicielem maszyn, które aż do roku 1949 leżały rozmontowane w szopie. Po wyzwoleniu, na polecenie dyrektora zostały okazane właścicielowi. Stanisława Witaczek w rozdziale książki poświęconej swemu bratu, a znajdującej się w Zbiorze Witaczków pod sygn. 14, tłumaczy zachowanie brata tym, że będąc zafascynowany inżynierią nie mógł patrzeć spokojnie na niszczenie przez Niemców sprawnych maszyn, miał przy tym świadomość, ze uzyskany w ten sposób złom zostanie wykorzystany przy produkcji uzbrojenia.
Opisanych tu faktów wystarczyłoby aż nadto by rodzina Witaczków mogła chlubić się tytułem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”. Nikt jednak nie wystąpił z taką inicjatywą.
Oświadczenie podpisane przez Tadeusza Neumana mieszkającego po wojnie w Warszawie złożone 9 grudnia 1950. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
List dr Kippera pisany z getta 9 marca 1941. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
List Władysława Blinkiewicza pisany w Milanówku dnia 12 grudnia 1950. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
Oświadczenie Nissena Karwassera mieszkającego po wojnie w Warszawie złożone 10 grudnia 1950. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
Oświadczenie podpisane przez Eugenię Michałowską , Krystynę Koreywo i jeszcze jedną osobę o tym nazwisku, bez daty opisujące opiekę, jaką otoczono w Żółwinie Sabinę Pomajdową z czteroletnią córką. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
Oświadczenie Janiny de Berg mieszkającej po wojnie w Katowicach z 9 stycznia 1951. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
Podsumowanie pomocy i opieki okazywanej osobom pochodzenia żydowskiego autorstwa Stanisławy Witaczek, bez daty. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
Oświadczenie Mariana Jastrzębskiego mieszkającego po wojnie w Komorowie jednego z dwóch świadków aktu kupna – sprzedaży Żółwina reprezentującego Witaczków, złożone 5 września 1952. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
Oświadczenie Armanda Vetulaniego mieszkającego po wojnie w Warszawie z 6 września 1952. APW, Zbiór rodziny Witaczek z Milanówka 1944-52, sygn. 14
Zapraszamy do zapoznania się z wcześniejszymi artykułami z cyklu:
To może Cię zainteresować:
Nie będę wyjaśniać, skąd nazwa tego syndromu. Czuję się jednak w obowiązku wskazać jego objawy. Otóż napotykając w życiu na różne niedogodności, przeszkody w realizacji planów, mamy do wyboru: walczyć o usunięcie przeszkód albo dostosować się – zaakceptować słoną zupę, pinezkę, na której usiedliśmy i zrezygnować z jakichś planów, tłumacząc się obiektywnymi trudnościami lub „wyższą koniecznością”. Ta druga droga – to właśnie syndrom gotującej się żaby. Instynkt samozachowawczy budzi się w nas dopiero, gdy pinezka ma już 10 cm ostrze, zupa jest trująca, a realnych planów nie mamy już żadnych.
Syndrom gotującej się żaby, czyli: „nie spieszmy się”