Czy w czasie pandemii można obcować ze sztuką na żywo? Gdzieś pośrodku lasu w gminie Żabia Wola znajduje się miejsce, które przyciąga wzrok ciekawskich przechodniów . Nic dziwnego. „Galeria na płocie” to niezwykła wystawa, autorski projekt Michała i Ewy Prusak, którzy swoje prace postanowili pokazać nie tylko sąsiadom i przyjaciołom. Jak to się zaczęło? O tym Weronice Sadowskiej opowiadają autorzy.
Weronika Sadowska: Co możemy znaleźć na wystawie?
Michał Prusak: Przede wszystkim cały panel poświęcony aniołkom i sówkom, które wykonała moja żona. Ewa prowadzi warsztaty z kreatywnego wykorzystania różnych rzeczy, są tu pozostałości po płocie, ramach… Jeśli chodzi o obrazy, z tego co widzę najwięcej jest żagli. To wynika z tęsknoty do mojej pasji i z uwagi na to, że jest to wdzięczny temat do malowania. Żaglówkę można pokazać zarówno w sposób dokładny, jak i abstrakcyjny. Drugą tematyką są wszelkie panoramy, widoczki i krajobrazy, czy to zabudowaniami – kapliczkami i rozwalającymi się chałupami, czy też same łąki, głównie z naszych okolic. Trzecim najważniejszym nurtem są tu kobiety.
WS: Jakimi technikami wykonywane są te prace?
MP: Najwięcej zgromadzonych tu prac jest wykonanych techniką akrylową, ale są też oleje, techniki mieszane. Tak naprawdę każdą techniką malarską i rysunku się zajmuję. Wyspecjalizowałem się w akrylu z uwagi na to, że szybko schnie i nie śmierdzi w mieszkaniu tak bardzo jak olej. Tu na działce jest inne powietrze i można sobie na więcej rzeczy pozwolić, natomiast jak normalnie maluję w pokoju, w kuchni czy gdzie dopadnie wena, to lepiej trzymać akryl niż olej.
WS: Czyli na co dzień Pana pracownia znajduje się w Pana domu?
MP: Jak najbardziej. Warsztat jest typowo domowy, np. na stole w jadalni. Potrafię rozstawić sztalugę wszędzie, czy to przy praniu, czy gdy grabię liście - nagle coś zobaczę, coś mi się spodoba, przynoszę materiały w miejsce, w którym skończyłem jedną pracę i zaczynam malować w miejscu, w którym przed chwilą stałem. Czyli tak naprawdę cała działka jest obarczona moimi plamami z farb.
WS: Skąd w takim razie czerpie Pan inspirację? Czy obrazy pojawiają się w Pana głowie, czy są wizualizacją doświadczeń i wspomnień?
MP: Ciężko powiedzieć. Niektóre rzeczywiście są wspomnieniami, niektóre są wyobrażeniami tego, co chciałbym zobaczyć, niektóre są zaczerpnięte z Internetu, ale przemodelowane na mój sposób. Przykładem są pozy tancerek – ja bym się nie domyślił, że kobieta może się w takie „s” zwinąć i nawet jak mam fantoma do malowania części ciała, to nie potrafię go tak wygiąć, więc potrzebuję wsparcia w postaci zdjęcia.
WS: Jak w takim razie Pan zaczynał swoją przygodę z malarstwem?
MP: Nie pamiętam, kiedy zacząłem. Od małego cały czas rysuję, maluję, tworzę, rzeźbię. Przez całe moje życie były okresy, kiedy byłem bardziej aktywny i były takie, kiedy przez pół roku, rok nic się nie działo. Najważniejszym czasem był rok 2008, po ślubie, a przed narodzeniem mojego najstarszego syna, kiedy pierwszy raz odważyłem się malować na płótnie. A potem 2015 rok, gdy urodził się mój drugi syn. To właśnie podczas spędzania czasu na działce z rodziną powstało najwięcej obrazów, które można zobaczyć na płocie. Część obrazów powstało, gdy pracowałem w bankowości. Przychodziłem do domu zły i zmęczony, więc malowanie stało się dla mnie takim artystycznym wyżyciem się. Duży wkład w moją działalność artystyczną mają moi rodzice – oboje artyści plastycy. Dużą motywację dały mi podkowy. Mój tata od lat 80. prowadził zakład kowalski na Starym Mieście w Warszawie. Tam i ja się uczyłem, ale w pewnym momencie galeria ze świecznikami czy kawałkami balustrady nie utrzymywała się sama z siebie i wtedy rodzice wpadli na pomysł malowania podków. Pomysł się przyjął, stąd każdy wymyślał własny wzór na podkowie. To też był taki czynnik zapalny, aby swoje umiejętności rozwijać. Największą inspiracją jest moja żona, która zawsze bardzo mocno mnie motywuje, gdy nie chce mi się czegoś namalować, nie mam weny. Niestety już tych obrazów nie mam, bo krążą gdzieś po świecie.
WS: No właśnie. Co z takimi obrazami się później dzieje, jak już są namalowane?
MP: Większość moich obrazów zazwyczaj rozdawałem jako prezenty albo wrzucałem za szafę, tapczan, bo i tak się zdarzało. Tak naprawdę sprzedaż zacząłem tutaj, w tym miejscu. Obrazy powiesiłem na płocie i spacerowicze zaczęli odkrywać to miejsce. A jak zaczęli oglądać moje prace, to pojawiły się pierwsze zamówienia, bo np. ktoś by chciał taką kobietę, ale w niebieskiej sukience. To są świetne wspomnienia, gdy ktoś powie, że rewelacja, właśnie coś takiego chciałem mieć w domu na ścianie.
WS: Kiedy zatem powstała ta galeria?
MP: Przyjechaliśmy tutaj jak tylko ogłoszony został stan epidemii, czyli w okolicach 19 marca. Jakiś tydzień później zaczęły powstawać pierwsze obrazy, dwa tygodnie potem już pierwsze obrazy zaczęły wisieć na płocie. Teraz samych obrazów jest ponad 50. Cześć jest niewystawiona, bo co dziennie rano musimy je wystawić, a wieczorem zabrać. Jesteśmy też uzależnieni od pogody, gdy pada deszcz jest szybka akcja - cała rodzina chwyta każdy obraz i pakujemy je do samochodu.
WS: A które z zebranych dzieł, obrazów należy do Pana ulubionych?
MP: Na pewno jest to ten obraz, na którym znajduje się zachód słońca przy pojedynczym drzewie przy drodze. Lekka abstrakcja z mocno rozmazanymi, żywymi, kontrastowymi kolorami. Dla mnie jest bardzo wymowny. Jest przełamaniem pewniej techniki, zacząłem innego sposobu nakładania farby, innego mieszania i wyszedł efekt, którego czasami nie jestem w stanie powtórzyć. Drugim jest rejs. To wycinek z filmu. Bardzo często wisiał u mnie w jadalni, lubię na niego patrzeć, bo jachty zatrzymane są jakby w stopklatce i ma się wrażenie jakby zaraz miały popłynąć. Sam wyobrażam sobie, że siedzę na tej łodzi obok nich. Trzecim jest obraz zatytułowany „killlwater” – to jest typowa abstrakcja, przedstawiająca łunę światła na wodzie, malowana szpachlą. Przez fakturę farby i połączenie kolorów ma się wrażenie, że ta woda płynie i uspokaja oglądającego. To chyba takie trzy, chociaż nie ma obrazu, który lubię mniej lub bardziej. Każdy z nich ma dawkę emocjonalną przekazaną przeze mnie, więc każdy jest częścią mnie.
WS: Ale dziś się spotykamy przy okazji wernisażu. Czy często takie spotkania odbywają się w tym miejscu?
MP: To pierwszy raz, gdy zorganizowaliśmy wydarzenie tego typu. Z uwagi na to, że tych obrazów jest już całkiem sporo, chcieliśmy rozsławić naszą galerię. Stąd pomysł, by sprowadzić do nas ludzi, by mogli posłuchać o tym, co robimy. Bo to jest praca całej naszej rodziny - ja maluję obrazy, tata razem ze mną tworzy do nich ramy ze starego płotu, żona rzeźbi aniołki, mama maluje podkowy i wspiera nas jak może, tworząc kompozycje. I chcemy się tym wszystkim podzielić.
WS: Powiedzmy w takim razie jak Państwa odnaleźć i jak się z Państwem skontaktować, gdybyśmy chcieli taki obraz kupić?
MP: Najlepiej przyjechać do nas do wsi Lasek na ulicę Popiele 15. To działka przy samych torach, więc wystarczy przejechać przez przejazd kolejowy, skręcić w pierwszą ulicę w prawo i dojechać do samego płotu. Umieściliśmy też specjalne drogowskazy.
WS: A jakie są Pani odczucia wobec powstania tej galerii?
Ewa Prusak: To bliskie sercu i bardzo emocjonalne wydarzenie. Widzę jak te prace powstają i w zależności od dnia, od ruchów pędzla, wiem kiedy mąż ma dobry humor, a kiedy jest groźny i próbuje odreagować malarsko. Wtedy od razu wiem, jaki obraz powstanie. Obserwuje to od lat, widzę jak się rozwija, jak się zmienia, widzę tą różnorodność i to jest chyba ta mocna strona Michała. Przez wykonywanie obrazów z krajobrazami do różnego rodzaju abstrakcji, może trafić do różnych osób i robi to indywidualnie.
WS: Jest Pani pierwszym krytykiem, ale też i inspiracją, jak to sam Michał podkreśla. Czy podpowiada Pani, co mąż może namalować?
EP: Trafiła Pani w sedno. Jestem pierwszym krytykiem, ale staram się też inspirować męża. Zawsze staram się patrzeć okiem osoby, która kupiłaby taki obraz. Lepiej, żebym to ja zauważyła takie defekty, których Michał jako artysta nie zauważy. Czasami słucha moich rad, a czasami się na mnie złości, ale na tym to polega, że mamy taką interakcję i mogę również coś od siebie wnieść do tych dzieł. Cieszę się, że mogę być częścią tego.
WS: Ale Pani też sama tworzy.
EP: Tak, z potrzeby serca. Przed pandemią prowadziłam warsztaty, głównie o charakterze ekologiczno-recyklingowym i mam ogromną potrzebę tworzenia. Także z odpadów poramowych, starych elementów płotu, robię sowy, aniołki i inne stworki. Tylko w tej chwili nie mogę tego robić z dziećmi i ludźmi dorosłymi.
WS: Gdzie takie zajęcia Pani prowadzi?
EP: W całym kraju – w szkołach, firmach, a także on-line dla nauczycieli, lingwistów i nie tylko. Teraz mam okazję prowadzić takie warsztaty w szkole językowej, gdzie pokażę jak można przetworzyć proste materiały, które znajdziemy w domu, w coś użytecznego.
WS: Jak artysta radzi sobie w czasie pandemii, w którym nie może się z nikim spotkać, aby jednak ten kontakt z ludźmi utrzymywać?
EP: Otworzyliśmy głowy, usiedliśmy w zacisznym miejscu i to do nas samo przyszło. Poczuliśmy potrzebę kontaktu z ludźmi i taką bezdotykową interakcję możemy poczuć tutaj, w formie tego płotu, gdzie my stoimy w bezpiecznej odległości z jednej strony, a osoby, które odwiedzają nas – z drugiej. I to jest taka namiastka. I cieszę się, że nam się to udało, że mamy taką możliwość. Na co dzień mieszkamy w Warszawie - tu od dwóch miesięcy, ale bardziej już się czujemy stąd niż z wielkiego miasta. Poznaliśmy wiele ciekawych historii i ludzi, i nasze serce już się gdzieś przy tym płocie zakorzeniło.
WS: Jaki jest odbiór „Galerii na płocie” wśród mieszkańców, spacerowiczów. Czy zatrzymują się, pytają się, co to jest, skąd się to wzięło?
EP: Odbiór jest bardzo serdeczny i pojawiają się nawet osoby, które specjalnie przyjeżdżają, czy to z Żyrardowa, czy to z okolicznych miasteczek i wiosek, żeby zobaczyć o co chodzi, żeby się z nami spotkać. Czasami zdarza się, że ludzie odnajdują w którymś z obrazów historie z własnego życia. Patrzą na starą chatę lub żaglówkę i przypomina im się własne dzieciństwo, opowiadają o własnych doświadczeniach. Bardzo nas to cieszy, i jako artystów, i jako ludzi w ogóle.
WS: Czy któryś z tych obrazów należy do Pani ulubionych?
EP: Mój ulubiony już dawno znalazł nowego właściciela. Z tych, które zostały, bardzo lubię żeglarskie w surowych ramach. Jest taki, który przedstawia trzy żaglówki w lekko rozmytych barwach, taki lekko rozmarzony. Porusza tematykę marynistyczną, jest ogromny, w ciężkiej ramie, ale ja widzę w tym więcej – głębię, sentymentalność i lekkość.
WS: A gdybyśmy chcieli podejrzeć jak Państwo pracują, to gdzie mamy Państwa szukać?
EP: Przede wszystkim polecam śledzić nasza stronę „Cztery bajery” na facebook’u. Pojawiło się tam kilka filmików warsztatowych i pojawiać się będą informacje o warsztatach dla ludzi z okolic Lasku, by móc się poznać online, a jak będzie tylko taka możliwość również i tu na miejscu.
WS: I my z czystym sumieniem polecamy to miejsce, jako ciekawą odskocznię od codzienności, wśród lasu, łąk, wspaniałych ludzi i przede wszystkim wśród sztuki. Dziękuję za rozmowę.