Nie będę wyjaśniać, skąd nazwa tego syndromu. Czuję się jednak w obowiązku wskazać jego objawy. Otóż napotykając w życiu na różne niedogodności, przeszkody w realizacji planów, mamy do wyboru: walczyć o usunięcie przeszkód albo dostosować się – zaakceptować słoną zupę, pinezkę, na której usiedliśmy i zrezygnować z jakichś planów, tłumacząc się obiektywnymi trudnościami lub „wyższą koniecznością”. Ta druga droga – to właśnie syndrom gotującej się żaby. Instynkt samozachowawczy budzi się w nas dopiero, gdy pinezka ma już 10 cm ostrze, zupa jest trująca, a realnych planów nie mamy już żadnych.
Ten syndrom dotyka nie tylko jednostek, ale także społeczności. Ta myśl przyszła mi do głowy w wyniku obserwacji życia publicznego w moim kochanym mieście – Milanówku.
Nie jestem historykiem, więc w swoich rozważaniach ograniczę się do ostatnich kilkunastu lat z akcentem na ostatnie miesiące (aby, mam nadzieję, był z tego jakiś praktyczny pożytek). To prawda, że przeszłość obeszła się z Milanówkiem niezbyt uprzejmie, pozostawiając: chaotycznie zabudowane, ale za to krępowane przez konserwatora zabytków śródmieście, deprecjację dumy miasta ‑ Zakładów Jedwabniczych i bankructwo MIFAM-u, sąsiedztwo autostrady bez bezpośredniego dostępu do niej, linię PKP, która więcej utrudnia niż ułatwia. I co my, Milanowianie, na to? Ano nic. Dumni ze swej przeszłości: Lasocki, Witaczkowie, Serce Chopina, Szczepkowski, Mały Londyn, bezprawnie nazwaliśmy Milanówek „Miastem Ogrodem” – aby dumę wzmocnić. Dla potwierdzenia wyjątkowości miasta dokupiliśmy willę Waleria i zespół willowy Turczynek. I zaczęły się ujawniać problemy: symbole nie chciały za nas pracować i myśleć, a świat jest bezlitosny: wszystko kosztuje – symbole także (a może zwłaszcza). Przez pierwsze kilka lat nikt nie zauważył, jak niszczeją nieruchomości nabyte w charakterze „wisienek na torcie”. Dziś już nie można do nich wchodzić – niebezpiecznie. Po drodze zaczął próchnieć stuletni Teatr Letni i gnić Mała Galeria przy ul. Kościelnej 3. To wszystko „z przyczyn obiektywnych” lub przez „złośliwość” dysponentów pieniędzy unijnych, którzy nie uznali za sensowne naszych pomysłów „rewitalizacyjnych”.
Zamknęliśmy więc Walerię. Turczynek ogrodziliśmy płotem. W międzyczasie „los” zmusił nas do zamknięcia Teatru Letniego (bo się może zawalić), do likwidacji basenu, a ostatnio zamknięcia jednego z niewielu przejść ponad torami PKP z jednej strony miasta na drugą (i to akurat wtedy, gdy PKP zamknęło tunel na czas remontu). Wyjątkowy pech? Nie! To z żelazną konsekwencją praktykowane zaniechania i obojętność na zagrożenia. To z jednej strony lenistwo (wolę myśleć, że nie prywata), a z drugiej pięknoduchostwo, które w bratobójczej walce wykuwały pomniki niemożności. Kolejni burmistrzowie i Rady Miasta oswajali się (i nas) z kolejnymi porażkami pod urzędniczym hasłem „nie spieszmy się”.
Obserwując scenę działań samorządowych w naszym mieście, z przerażeniem stwierdzam, że poza nielicznymi, większość aktorów tej sceny albo nie dostrzega powagi sytuacji, albo nie potrafi wyjść z destrukcyjnych nawyków ćwiczonych przez lata. Znany schemat: jeśli ktoś ma jakąś propozycję działania w interesie ogółu, natychmiast grono sfrustrowanych zawistników, z zapałem godnym lepszej sprawy, wynajduje błędy, przeszkody lub złe intencje autora, tylko po to, aby pomysł storpedować, zanim stanie się projektem. Nawet jeśli propozycja wymaga nieznacznej korekty, aby być realną, odrzuca się ją ze wstrętem – oczywiście nic w zamian nie proponując. Autorzy propozycji też nie są bohaterami ze spiżu – dając pomysł są dumni, a odwlekanie lub zaniechanie realizacji usprawiedliwiają oporem przeciwników. W ten sposób jedni i drudzy tkwią w klinczu nieróbstwa z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku. To nie są ogólniki. Proszę przejrzeć protokoły i nagrania (ostatnie 4 lata) z posiedzeń komisji i sesji RM. Ile czasu i energii stracono na neutralizowanie dobrych pomysłów i lansowanie mrzonek? Ilu ludziom odebrano chęć do pracy, bo się „wychylali” z czymś konstruktywnym? Jeżeli nie możemy się przyczepić do meritum twojego projektu, zawsze możemy przyczepić się do ciebie – wielokrotnie podziwiałem czujność i zajadłość profesjonalnych obrzydzaczy.
No i wreszcie, żaba budzi się, nowe władze miasta stwierdzają, że sytuacja jest kryzysowa i w takiej trzeba pilnie podejmować decyzje. Przykład z brzegu, Mała Galeria wymaga remontu i pracownicy MCK tracą dach nad głową. Do tego, że sama Kultura straciła ten dach nad głową kilka lat temu, po zamknięciu Teatru Letniego, zdążyliśmy już przywyknąć (przynajmniej przystosować się). Niestety, po wydaniu pieniędzy, dostrzeżono absurdalność pomysłu poprzedniego burmistrza, aby zaadaptować na potrzeby MCK dom przy ulicy Warszawskiej. Miasto nie dysponuje żadną rezerwą lokalową, więc na gwałt trzeba coś zrobić z kilkunastoma pracownikami. Konstatacja słuszna, ale u obserwatorów budzi się podejrzenie skłonności do decyzji rozpaczliwych. Równocześnie, decyzje te są jak nigdy trudne – wiadomo, sytuacja krytyczna. I tu dochodzimy do sedna. Sytuacja krytyczna jak w soczewce skupia problemy decyzyjne samorządowej społeczności milanowskiej, które przez lata prowadziły do tej właśnie sytuacji krytycznej. Czy po latach trwonienia sił na adaptację do coraz trudniejszych warunków i ograniczeń stać nas na wysiłek, aby wyjść z kryzysu, kiedy możliwości adaptacji kończą się?
Przykład z ostatniej chwili: w momencie, gdy MCK traci dach nad głową, a jak wspomniałem rezerw lokalowych w mieście brak, pojawia się okazji zakupu nieruchomości poprzemysłowej, po umiarkowanej cenie, z możliwością (przynajmniej formalnie) adaptacji do różnych celów. Pierwsza myśl: kupić i umieścić tam bezdomny MCK. Być może pomysł dobry, ale zaprezentowany w bezalternatywnej zamkniętej formie, zostaje z jednej strony wystawiony na „żer” bezkompromisowych przeciwników o skłonnościach destrukcyjnych, a z drugiej, do zera ogranicza pole działania dla krytyki konstruktywnej. W efekcie, znany odruch niektórych: „poczekajmy, nie spieszmy się”. Czyżby kolejny raz cała energia społeczna miała pójść na walkę adwersarzy podpierających się, jakże często, nierzetelnymi lub wręcz nieuczciwymi argumentami, zamiast poszukiwanie wspólnych racjonalnych rozwiązań? Czy żaba zdoła wyskoczyć z garnka, czy już się ugotowała?
To może Cię zainteresować:
To smutny widok, zwały gruzu, sterczące kikuty ścian. Tak obecnie wygląda teren byłego zakładu MIFAM, zakładu o ponad 50-letniej tradycji, przed wieloma laty jednego z większych pracodawców, od kilku lat w agonii, której nie przerwali zmieniający się właściciele – obecnie w fazie likwidacji. Mieszkańców Milanówka, szczególnie mieszkających w pobliżu, zaniepokoiły świetlówki, beczki i pojemniki z substancjami chemicznymi znajdującymi się na terenie, pod gołym niebem.
Teren MIFAM-u nieskażony