– Jestem urodzoną konspiratorką – tak scharakteryzowała siebie dr Irmina Suknarowska-Drzewiecka. – Do tej pory nie mogę znaleźć dowodu osobistego Mariana Piłki, który schowałam, jak Marian trafił do nas w 1982 roku, po ucieczce z miejsca internowania. Bezpieka nigdy nie znalazła nikogo, kto ukrywał się u nas w tych trudnych czasach. Ale przecież nie byłabym w stanie utrzymać tylu osób w „kartkowych czasach”, gdyby nie żywnościowe wsparcie siostry urszulanki – Marii Aleksandrowicz.
Słowa wykorzystane w tytule artykułu padły z ust Wojciecha Hardta, podczas spotkania zorganizowanego przez Kuźnię Milanowską w czwartek, 30 września. W czasie tego spotkania, licznie zgromadzeni mieszkańcy Milanówka mieli okazję poznać historię jednego z milanowskich domów tzw. pałacu, w którym bezpieczne schronienie w latach 1982-84 znalazło wielu opozycjonistów, między innymi właśnie Marian Piłka, uczestnik Ruchu Młodej Polski. Bezpieczne schronienie w „pałacu” znalazł również kierujący tą opozycyjną organizacją – Aleksander Hall, który ukrywał się tu do roku1984, a potem pomieszkiwał jeszcze w „pałacu” przez wiele lat, korzystając z gościnności gospodarzy. Niestety, obowiązki zawodowe nie pozwoliły mu w tym dniu przybyć do Milanówka.
– Po wybuchu stanu wojennego byłem internowany i przebywałem w 3 obozach – wspomina Marian Piłka. – Od początku internowania planowałem ucieczkę. Wiedziałem, że ucieczka jest możliwa przez szpital, dlatego też zabiegałem, by tam się dostać, a następnie, trochę z konieczności, poddałem się operacji żylaków.
Ucieczka udała się i trafiłem do zakonu benedyktynów. Zbyt długo nie mogłem tu jednak przebywać, gdyż mimo zakonnego stroju, swoim sposobem bycia nie pasowałem do otoczenia. Po ucieczce przebywałem kilka dni w Warszawie u Adama Chajewskiego, a potem trafiłem do Grodziska Mazowieckiego, do Wojtka Hardta, a dzięki niemu pod bezpieczne i przyjazne skrzydła Pani Irminy.
– Około 10 dni po ogłoszeniu stanu wojennego spotkaliśmy się u Bartka Zborskiego, tłumacza dzieł Orwell’a, by „się policzyć”. Uzgodniliśmy, jak się kontaktować, kto z kim. Część z nas, w tym ja, mając na uwadze konieczność zapewnienia możliwie maksymalnego bezpieczeństwa dla przypisanych nam działań, podjęła decyzję, by nie uczestniczyć w strukturach „Solidarności”, a działać w formach zakonspirowanych – mówi Wojciech Hardt. – Dzięki temu mój dom, do którego trafił Marian Piłka, był bezpieczny. Marian nie mógł jednak u mnie przebywać zbyt długo. Moja żona pracowała wówczas w laboratorium żyrardowskiego szpitala z Marzeną Kowalską. To Marzena skontaktowała nas z dr Irminą Suknarowską – Drzewiecką. Ja wówczas nie znałem Pani Irminy – wyjaśnia Wojciech Hardt. – W uzgodnionym terminie wyruszyliśmy z Marianem Piłką do Milanówka. By to przekazanie było bezpieczne, szliśmy z żoną i Marianem wzdłuż torów kolejowych, prowadząc 2 wózki z dziećmi. Ot, taki rodzinny spacer. Kiedy doszliśmy na miejsce, byłem zaskoczony pięknem architektury domu. Jeszcze bardziej zaskoczył mnie salon i wiszący nad kominkiem „Kossak”. Wówczas powiedziałem, że Marian trafił do pałacu. I tak nazwa pałac „przylgnęła” do tego gościnnego domu przy ulicy Krakowskiej w Milanówku.
– Tego dnia, kiedy skontaktowała się ze mną Marzena Kowalska, mówiąc, że szukają bezpiecznego miejsca dla poszukiwanego opozycjonisty, mój mąż miał drugi zawał i leżał na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej – wspomina dr Irmina. – W szpitalu przebywała również ciotka, opiekująca się moją siedmioletnią córką, która trafiła tu ze złamaną szyjką kości udowej. Ja pracowałam wówczas na etacie anestezjologa, w systemie 24-godzinnych dyżurów. Był to dla mnie bardzo trudny okres i nie łatwo mi było podjąć decyzję o przyjęciu do domu zbiegłego internowanego. Miałam już jednak pewne doświadczenie w przechowywaniu poszukiwanych. Wcześniej w naszym domu znalazł bezpieczne schronienie zbiegły z Legnicy rosyjski żołnierz. Z perspektywy czasu oceniam, że była to dobra i najważniejsza decyzja w moim życiu. Przyjaźń z Marianem Piłką i Aleksandrem Hallem, który trafił do nas później, trwa bowiem do dzisiaj. Marian Piłka był w złej formie. Kiedy już zdecydowaliśmy, że jako nasz „kuzyn” może zacząć przebywać w ogrodzie, zauważyłam, że po ogrodzie chodzi krokiem ze spacerniaka w obozie internowania. Postanowiliśmy więc, że po to, by poprawić jego stan psychiczny, należy Mariana wypuścić do ludzi. Marian zaczął więc chodzić po mleko do sklepu po drugiej stronie torów. Odprowadzał również moją córkę na lekcje, a także robił masło z mleka, które w większych ilościach przywoziłam na rowerze z Żukowa. Potrafił robić świetne sałatki „na winie” z wszystkiego, co się nawinie, a także pyszne nalewki i wino z cukru, który Wojtek Hardt dostawał wraz z konserwami z kościoła św. Marcina w Warszawie.
Bardzo dzielnie zachowała się również, po powrocie ze szpitala, ciotka Hania. Ze zrozumieniem przyjęła obecność obcego mężczyzny w domu, a nawet zgodziła się przechowywać „bibułę” pod materacem swojego łóżka, odgrażając się, że w razie rewizji potraktuje intruzów laską. Na szczęście do tego nie doszło.
Nie poradziłabym sobie jednak – kontynuuje swoje wspomnienie dr Irmina – gdyby nie ogromne wsparcie siostry Marii. To ona podtrzymywała mnie na duchu w trudnych chwilach, pomagała mi wyżywić moich „pensjonariuszy”, a nawet kolportowała nielegalne materiały.
– Dzięki takim Ludziom jak Irmina, Adam, Wojtek, siostra Maria, uwierzyłem wówczas, że istnieją dobrzy ludzie – dodaje Marian Piłka. – Domów, które przechowywały w tamtych trudnych czasach ludzi walczących o wolną Polskę, było w Milanówku wiele. Milanówek pozostał wierny konspiracyjnej tradycji z czasów niemieckiej okupacji. Myślę, że należy o tych domach i ich bohaterskich właścicielach pisać, a może na tych domach lub w ich ogrodach umieścić pamiątkowe, informacyjne tablice.
Popieram tę propozycję, podobnie jak wielu uczestników spotkania.
To może Cię zainteresować: