W minioną niedzielę w ramach 6 Grodziskich Spotkań Wielokulturowych „Sploty” Willę Niespodziankę odwiedzili: Sławomir Holland, aktor, scenarzysta i  reżyser, a także Michał Górczyński, klarnecista i kompozytor. Obaj pojawili się na scenie w spektaklu „Do Polski” na podstawie poematu Abrahama Suckewera w tłumaczeniu Marka Tuszewickiego.

 

Rozmowę z artystami przeprowadził Jacek Wolszczak, dziennikarz radia FAMA, publicysta portalu Obiektywna.pl, który codziennie przygotowuje materiały reporterskie z grodziskich „Splotów” dla żyrardowskiej rozgłośni.

Bardzo dziękujemy pani Barbarze Chlewickiej, redaktor naczelnej radia FAMA, która udostępniła nam tekst wywiadu, a także jego wersję audio.

 

Jacek Wolszczak, Radio FAMA: Jaki stosuje pan klucz w doborze tekstów, na podstawie których robi pan adaptację, a potem pracuje pan nad tym, żeby z tego powstał stuprocentowy spektakl?

Sławomir Holland: – Dobieram tak teksty... „Dobieram” to jest nawet niewłaściwe słowo. Te teksty mnie odnajdują, to znaczy, jak mnie coś porusza, to ja z tym chodzę, to trwa. Różnie trwa... Jak dzisiaj rozmawiałem z publicznością, to mówiłem, że nieraz od początku, czyli od pomysłu, który zaświta, do zrealizowania go nieraz mija dwa, trzy, nieraz i cztery lata. Ten tekst chodził za mną mniej więcej cztery lata, nie wiedziałem, jak do niego podejść, a treści, które są w nim zawarte – nawet nie wiem, czy jestem w stanie wszystko rozszyfrować – bardzo mnie dotknęły. Uważam, że to jest tekst nieprawdopodobnie ważny, dotykający wielu płaszczyzn. Nie tak, po prostu, relacji polsko-żydowskich. Uważam, że tam jest głębiej, tam jest dużo więcej. To jest, oczywiście, jakaś moja osobista wypowiedź ubrana w kształt artystyczny. Myślę, że każdy twórca powinien tak robić. Jak jestem gdzieś w zespole na etacie, obliguje mnie to do pewnych obowiązków, więc nie zawsze robię to, co na pewno bym chciał. Może chciałbym więcej, a mam mniej, może chciałbym coś ciekawszego, a to mnie nudzi, ale muszę to robić.
Wszystkie moje spektakle, które powstawały – i te komediowe i te poważne – bez wątpienia pojawiały się dlatego, że czułem, że one coś dla mnie znaczą. Zależy mi na tym, aby każdy z moich czterech spektakli był spektaklem. To „masło maślane”, ale to ma sens, bo mając taki komediowy monodram oparty na tekstach „Nic nowego pod słońcem”, oparty na tekstach z dwudziestolecia międzywojennego, który również grałem w Grodzisku – mimo, że w nim tylko stoję i mówię – zależało mi, żeby uciec od takiej typowej „estrady”, a zrobić jednak trochę teatru. Dlatego nie mówię do mikrofonu, aranżuję przestrzeń świetlną, ubieram się w kostium i tak dalej. Zależy mi zawsze na tym, żeby jednak to był teatr. Potem też nam na tym zależało, gdy zrobiliśmy z Michałem Górczyńskim tekst według Zvi Kolitza „Josela Rakowera rozmowa z Bogiem”. Tamta formuła jest jeszcze skromniejsza od tej, którą dzisiaj pan widział. Mimo, że to bardziej zbliżone do teatru rapsodycznego, czyli opartego na słowie, zresztą tutaj też... Tylko tutaj jest już taki typowy teatr ze scenografią, która kształtuje się w trakcie spektaklu, rozwija się i nabiera pełnego kształtu w finale. W Joserze Rakowerze scenografią jest jedynie krzesło i kubek, który mam w ręku. Michał też jest na scenie widoczny w tamtym spektaklu i jego rola jest nie do przecenienia.
Muszę powiedzieć, że mam duże szczęście: spotkałem na swojej drodze wyśmienitego człowieka, z którym zrobiliśmy dwa fantastyczne spektakle. Nie mówię tego w kontekście efektu, bo nie nam to oceniać, ale w kontekście naszej współpracy, która jest bardzo rozwijająca, głęboka i ważna. Michał Górczyński jest wyśmienitym klarnecistą, muzykiem i kompozytorem. Dzięki temu na pewno udaje się zrobić spektakl zdecydowanie lepiej, niż gdybym robił to bez niego albo z kimś innym.

JW:  Panie Michale, chciałem zapytać pana jako twórcę muzyki do spektaklu, jak się pracuje nad muzyką do monodramu, w którym przez godzinę jest jeden człowiek na scenie? Czy panowie umawiają się, że w danym momencie powinna być konkretna muzyka, a w innym trzeba ją nieco zmienić? Jak to jest?

Michał Górczyński: – To, w jaki sposób powstaje muzyka jest efektem spotkania, prób, tego, że Sławek zaczyna mówić tekst. Nasze uszy zaczynają z tym tekstem pracować, później coraz więcej pojawia się w tym serca – muzyka zaczyna ewoluować. Z takich technicznych wejść, np. po słowie „słońce” musi wejść jakiś konkretny dźwięk, czy konkretna wysokość tego dźwięku. Natomiast, kiedy następuje proces budowania spektaklu, ta muzyka zmienia się wraz z ewolucją emocji, które ma w sobie Sławek, zaczyna ewoluować razem z tym, co się dzieje na scenie.
Równolegle szuka się konwencji do danego spektaklu. Kiedy jest to monodram, ten instrument staje się bardzo ważnym partnerem dla aktora, czasami staje się wręcz takim mniejszym, nieco niższym aktorem, bo dopowiada pewne sentencje. W „Josela Rakowera rozmowach z Bogiem” używałem klarnetu. To, że używałem tam innego instrumentu powodowało, że ta muzyka była zupełnie inna. Klarnet basowy daje zupełnie inne możliwości brzmieniowe. Wypełnia o wiele silniej przestrzeń i jest wtedy bardzo silnym medium.

JW: Myślę, że jest partnerem do tego, co mówi pan Sławomir w trakcie przedstawienia. Nie wiem, czy mogę zdradzić, ale to nie tylko muzyka, ale również różne inne dźwięki, które się wydobywają z tego instrumentu.

MG: Tak, oczywiście. Jest taki fragment o Warszawie, w którym nie tylko używam zwykłych dźwięków, ale również dodaję również różnego rodzaju dźwięki powietrzne. Wykorzystuję przy tym ogromny bagaż doświadczeń, który mam w graniu muzyki współczesnej, bo gram jako solista, kameralista zespołu Kwartludium. Od zawsze różne tego rodzaju dziwne techniki instrumentalne bardzo mnie pociągały, np. zawsze interesowałem się muzyką etniczną, która ma mnóstwo takich bardzo specyficznych dźwięków. Przestrzeń teatralna świetnie przyjmuje te dźwięki. Pomagają one w wyrażeniu ekspresji.

JW: Czy tematy poruszone w tekście „Do Polski” są aktualne?

Sławomir Holland: – Panie Jacku, robiłem program oparty na tekstach dwudziestolecia międzywojennego. Według mnie, nikt nie pisał satyry lepiej, niż twórcy tamtego okresu. Wszystkie te teksty, nawet, jak mówię o relacjach męsko-damskich, też są dzisiaj aktualne. W kontekście politycznym, widzowie nie mogą się nadziwić, że są aż tak bardzo aktualne. W tamtym czasie była inna opcja polityczna u władzy, dzisiaj jest inna. Tak wtedy, jak i dzisiaj tamte teksty są nieprawdopodobnie aktualne. Jeśli chodzi tematy w poemacie „Do Polski”, to powiedziałbym inaczej, żeby to zawrzeć w jednym zdaniu... Są przerażająco aktualne...
To jest osadzone w konkretnych realiach historycznych i już popogromowych. Poemat „Do Polski” ma w sobie dużo goryczy, ale przecież Suckewer pisał o miłości do Mickiewicza, o miłości do Słowackiego, o miłości do Norwida, o miłości do Wisły. Po prostu, o miłości do Polski.

JW: W judaizmie bardzo mocnym symbolem są kamienie – kładzie się je na grobie podczas żydowskiej ceremonii pogrzebowej. Dla mnie ta sztuka to przerażające świadectwo tego, co było i myślę, że powoli odzywa się w dzisiejszych czasach w Polsce...

SH: Nie zdejmując wagi i znaczenia z tego, co pan powiedział, prawdopodobnie chciałbym ten tekst robić również, gdyby on nie był tak przerażająco aktualny, bo niesie z sobą bardzo dużo. Ale on jest przerażająco aktualny...
Te kamienie mają znaczenie nie tylko w symbolice judaistycznej. Ten kamień, to jest ziemia, to historia. Kamień ma w sobie wszystko. Zresztą, taka Wisła... Oczywiście ona płynie, ale to jest wrośnięte w nas! W naszą rzeczywistość, nasz rozwój... Przecież my wszyscy mamy jakieś wspomnienia, a to z morzem, a to z rzeką; jako dzieci, dorośli i starcy. To są te symbole, tylko kłopot polegał na tym, że w tak silnie emocjonalnym tekście i scenografii, którą próbujemy tu budować, było takie ryzyko, że można przekroczyć granicę dobrego smaku. Mnie bardzo zależało na tym, żeby jej nie przekroczyć i wydaje mi się, że się udało.
Te symbole są poruszające, czytelne, ale myślę jednak, że są nienachalne, mimo, że jasne. Myślę, że ta granica dobrego smaku nie została przekroczona. Nie chcę słuchaczom wszystkiego opowiadać – zostawmy pewną tajemnicę, ale finał i puenta, którą widzowie dostali mogłaby trwać dłużej, ale gdyby trwała dłużej, byłaby nachalna. W związku z tym, że ona trwa dziesięć sekund, to nie jest nachalna, a mam nadzieję, że jest poruszająca.

JW: Panie Sławomirze, jest pan aktorem teatralnym, filmowym, telewizyjnym. Która z tych aktywności jest dla pana najważniejsza?

SH: Żeby tak powiedzieć z głębi z serca... To zależy od zadania, jakie jest przede mną, ale dobrze się czuję w realiach filmowych, serialowych, czy w realiach Teatru Telewizji. Całe serce moje jest też w teatrze, ale staram się tak robić, żeby inne dziedziny sztuki nie cierpiały na tym. Nie wiem, na ile to się udaje.
Na pewno jestem człowiekiem teatru, ale też jestem człowiekiem telewizji, filmu, seriali, z którymi jestem związany i których znaczenia nie bagatelizuję ani nie wyśmiewam, jak niektórzy koledzy z mojego środowiska. Oczywiście, że są lepsze i gorsze seriale, ale akurat mam szczęście, że biorę udział w tych lepszych i je doceniam. One dają mi też element popularności. Aktor teatralny nie stanie się człowiekiem rozpoznawalnym z teatru, a dzięki temu, że – zachowując pewne proporcje – w niewielkim stopniu jestem rozpoznawalny, to też czasami na moje samodzielne, artystyczne prace teatralne, które wykonuje też przy pomocy warstwy literackiej, przy ogromnej pomocy kolegów i przyjaciół, z którymi współpracuję, to dzięki rozpoznawalności mogę mieć więcej publiczności.
Jak pan widzi, moje artystyczne prace – można powiedzieć – są niszowe. Dotykają rzeczy, które rzadko są poruszane w warstwie teatralnej, a szczególnie w formie teatru mobilnego, a jednak ciągle teatru. Jak pan powiedział przed rozpoczęciem naszej rozmowy, tę rzeczywistość jednak zaczarowujemy, że to jest teatr, nawet, jak był robiony dziś w Willi Niespodzianka, to jednak widzowie nie mieli wątpliwości, że przyszli do teatru.

JW: W jednym z wywiadów powiedział pan: „Monodram był dla mnie nowością, bo choć miałem w dorobku kameralne przedstawienie z Włodzimierzem Nahornym i Bogdanem Misiewiczem („Jesienny wieczór” Dürrenmatta), czy też „Emigrantów” Mrożka w duecie z Jerzym Zygmuntem Nowakiem, to jednak prawdziwego monodramu nie robiłem. Bałem się”. Co było dalej?

SH: Trochę przymusiła mnie do tego sytuacja. Należę do ludzi, którzy się w życiu nie poddają. Moja rzeczywistość teatralna wyglądała tak, że w którymś momencie przestałem być etatowym pracownikiem teatru Ateneum, z którym byłem związany. Doszła do mnie taka świadomość, że jednak mój rozwój, nie tylko zawodowy, ale osobisty zależy od mojej zgody bądź niezgody na realia, które mnie dotknęły. Jeśli idzie o realia teatralne, nie miałem zgody na to, że jednak ktoś będzie decydował; że będę twórczy i będę w zawodzie funkcjonował tak, jak ja bym chciał.

JW: Jest pan aktorem i reżyserem swoich spektakli. Czy na próbach Sławomir Holland – aktor, czasami kłóci się ze Sławomirem Hollandem, reżyserem?

SH: Mam taką trochę wymijającą odpowiedź: – Na szczęście jest Michał. Niech Michał powie, jak ja się zachowuję na próbach. Mnie się wydaje, że zachowuję się przyzwoicie, a czy się kłóci reżyser z aktorem? Nie, bo to jest jednak w jednej osobie, tylko, że wtedy trzeba stanąć z boku i coś zaobserwować i nawet na chłodno spojrzeć, prawda? I moje ego aktorskie musi zostać lekko spacyfikowane, bo ono nic dobrego nie wnosi, jak człowiek jest uparty... Upieram się wtedy, kiedy naprawdę jestem przekonany, że coś powinno być inaczej, także niech Michał mówi.

JW: Aktor i reżyser, pan Holland... Kłócą się?

Michał Górczyński: – Próby są pozbawione bitew. Wszystko odbywa się bardzo spokojnie. Bardzo powoli, mozolnie idziemy do premiery. Szukamy, gramy, sprawdzamy różne momenty, różne sposoby podejścia do tej relacji: klarnet – słowo i nie widzę, żeby się panowie kłócili.

Sławomir Holland: – Ja – reżyser, ja – aktor, prawda? Mam bardzo ciekawe doświadczenie, bo jak zrobiłem też komediowy spektakl, Michała w tym spektaklu nie ma, a żałuję, to też próbowałem... Panie Jacku, przecież jesteśmy dorośli i wiemy, że, żeby gdzieś się pojawić, to ktoś musi zarekomendować, zobaczyć albo ktoś musi się z kimś znać. Samo się to jednak nie dzieje. Muszę komuś to pokazać, ktoś musi się zachwycić.

JW:  Pan jest reżyserem, aktorem, no i swoim menadżerem.

SH:  No, właśnie, tak. Z jednej strony to jest duża lekcja, ale z drugiej strony mam bardzo dużo doświadczeń pozytywnych, ale i negatywnych. Widzę, jak nieraz z pewnych powodów ktoś nie jest zainteresowany, żeby nas zaprosić. Te pewne powody na pewno nie są merytoryczne. Jest ciekawie, może czasami jest nawet trudno, ale z drugiej strony, nie można siać defetyzmu, że się nie da, bo jednak pracuje, Michał ze mną pracuje. Nie można do końca mówić, że się nie da, że zawsze jakieś kumoterstwo musi wygrywać. No, nie zawsze. My wychodzimy z założenia: zróbmy, a potem zobaczymy, co się będzie działo.  Być może taka poczta pantoflowa również zadziała. I w wielu przypadkach działa i mówią: „Kurczę, ten Holland robi ciekawe rzeczy!” Gdzieś ktoś coś powie „No, to zaprośmy”. I bardzo często tak się dzieje.
I teraz chcę coś powiedzieć o Grodzisku. Prawdopodobnie, gdyby nie pomoc, to znaczy człowiek, który widział mój spektakl rozrywkowy„Nic nowego pod słońcem” oparty na tekstach dwudziestolecia międzywojennego, grany przeze mnie podczas „Nocy muzeów” na Zamku Królewskim w Warszawie. On znał się z osobami, które pracują w Willi Radogoszcz i tu, w Willi Niespodzianka i powiedział „słuchajcie, to jest świetne”. Jak oni usłyszeli, że to jest dwudziestolecie międzywojenne i tak dalej, od słowa do słowa, znalazłem się w Grodzisku. Okazało się, że na tyle moje i nasze spektakle, że tak powiem, są ciekawe, że już dwukrotnie zagrałem „Nic nowego pod słońcem”, potem zagrałem „Josela Rakowera rozmowa z Bogiem”, a dzisiaj zagraliśmy poemat „Do Polski”. Ja nie mówię tylko tego poematu podczas tego spektaklu, bo włączyłem w ten scenariusz przewrotnie mówiony fragment koncertu Jankiela z „Pana Tadeusza”, prawie cały „Hymn” Słowackiego, a puenta jest trochę zaskakująca, świadomie użyta – to tekst Słonimskiego „Dwie ojczyzny”.

JW: Panie Sławomirze, dla tych wszystkich, którzy nie mogli dzisiaj z jakichś powodów przybyć na przedstawienie, może pan określić najbliższe terminy spektakli?

SH:
12 marca będziemy z Michałem grali spektakl „Do Polski” w PROMIE Kultury na Saskiej Kępie w Warszawie, przy ulicy Brukselskiej 23. Jeśli słuchacze z Grodziska mają ochotę się wybrać...

JW: Z Żyrardowa...

SH:
Przepraszam, grałem w Grodzisku, a radio jest w Żyrardowie... Gdyby więc słuchacze z Żyrardowa mieli ochotę przyjechać do Warszawy, a to nie jest tak daleko, dzisiaj GPS mi pokazywał 30 kilka minut – naprawdę to nie jest odległość. I mieliby ochotę się z nami spotkać i przeżyć z nami ten wieczór, oglądając nasz spektakl „Do Polski”, to ja serdecznie zapraszam 12 marca, godzina 19:00, PROM Kultury Saska Kępa, Brukselska 23

JW:  Co z tym nowym monodramem autorstwa Zbigniewa Moskala?

SH: To jest właśnie też komedia „Życie Jadzi według mnie, czyli zabawna historia o tym, jak miłość zmienia wszystko, nawet mężczyznę”. No, nie wiem, może się okaże, że za jakiś czas też zawitam tutaj do Grodziska i będę mógł zaprezentować ten spektakl? To jest bardzo dobry, ciekawy – ja przepraszam, że tak mówię o swoim spektaklu – śmieszny, poruszający i wzruszający spektakl.

JW:  Naszymi gośćmi byli Sławomir Holland i Michał Górczyński. Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.

Sławomir Holland: – Dziękuję bardzo.

Michał Górczyński: – Dziękuję bardzo.

 

Zachęcamy do odsłuchania całego wywiadu na stronach


Sławomir Holland ur. w 1958 w Warszawie.
Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie - Wydział Aktorski we Wrocławiu. Współpracował z teatrami w Kielcach, Bydgoszczy oraz z sześcioma teatrami w Warszawie (Popularny, Szwedzka 2/4, Teatr na Woli, Teatr Polskiego Radia, Teatr Ateneum). Z Teatrem Ateneum współpracuje do dnia dzisiejszego. Przez wiele lat grał w Laboratorium Dramatu i występował w Teatrze Atlantis w Warszawie.
Jego teatralne osiągnięcia to blisko pięćdziesiąt ról. Wziął udział w ponad stu filmach i serialach, współpracując między innymi z Agnieszką Holland, Stevenem Spielbergiem, Andrzejem Wajdą, Peterem Edwardsem, Krzysztofem Zanussim, Johnem Lvoffem i innymi.
Nagrywa audiobooki i pracuje w dubbingu.
Monodram „Nic nowego pod słońcem” w wykonaniu Sławomira Hollanda, a wyreżyserowany przez Jacka Bursztynowicza, został uhonorowany Złotym Liściem Retro 2012. Prezentowany był w Polsce i za granicą (Londyn, Aszkelon, Naharyia) ponad sto pięćdziesiąt razy. Kolejny monodram, „Josela Rakowera rozmowa z Bogiem” autorstwa Zvi Kolitza (muzyka: Michał Górczyński), otrzymał Nagrodę Publiczności na III Łódzkim Festiwalu Monodramu w grudniu 2012. Wydawnictwo Muzyczne DUX wydało w 2013 roku płytę CD z tego przedstawienia.
Sławomir Holland jest także wykonawcą i producentem monodramu, komedii pt.: „Życie Jadzi według mnie”. Spektakl oparty jest na książce o tym samym tytule, autorstwa Zama Believingooda.
W roku 2012 Maestro Krzysztof Penderecki zaprosił Sławomira Hollanda do wykonania partii Narratora w „Siedmiu Bramach Jerozolimy” (nagranie dla DUX), a także wykonywania narracji w „Pasji według św. Łukasza”.


Michał Górczyński ur. w 1977.
Klarnecista, kompozytor, pedagog muzyczny. Jest absolwentem warszawskiej Akademii Muzycznej im. F. Chopina.
Od 1998 roku skomponował szereg utworów na różne składy instrumentalne (Zróżnicowanie na dwa fagoty i klarnet, Rondo à la Krakowiak na wrzeszczącego pianistę i klarnet basowy, Malowanie na dwa klarnety, fagot, kontrabas i śpiew, Suita w stylu żydowskim na klarnet, skrzypce i kontrabas oraz cykle utworów inspirowane językami świata na skrzypce, klarnet i wiolonczelę) oraz muzykę do teatru (około 25 spektakli w teatrach dramatycznych i lalkowych).
Zajmuje się improwizacją i interpretacją muzyki współczesnej. Występował jako solista z takimi zespołami, jak: De Ereprijs, Kwartet Śląski, Orkiestra Aukso, Filharmonia Podlaska, Filharmonia Szczecińska.
Uczestniczył w Międzynarodowych Kursach Wakacyjnych Muzyki Współczesnej w Darmstadt, gdzie prezentował swoje autorskie techniki wykonawcze. Od 2002 roku współtworzy zespół Kwartludium, specjalizujący się w wykonywaniu muzyki współczesnej.
Od 2008 roku pracuje nad poszerzaniem możliwości brzmieniowych klarnetu basowego, inspirując się beatboxem i współpracując z jednym z najlepszych polskich beatboxerów Patrykiem „Tik Takiem” Matelą.
Jest twórcą pojęcia „edukacja komponowana”.
Stypendysta Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu tworzenia alternatywnych podręczników edukacyjnych.
Od 2013 roku realizuje projekt „muzyka do języków”, tworząc autorską muzykę do języka jidysz (płyta została wydana przez Multikulti Records), do poezji japońskiej (płyta wydana w For Tune Records) do perskiej poezji Dżalaluddina Rumiego, poezji Williama Blake'a, poezji indonezyjskiej Sahnila Arifa Farobiansah.

Polub nas na Facebook