Jedną z ciekawszych propozycji festiwalu „Sploty” był spektakl „Opowieści ze sztetla”. Dzięki niemu widzowie, którzy przyszli do Willi Niespodzianka mogli przenieść się do Grodziska z czasów, gdy Elimelech Szapiro był duchowym przywódcą grodziskich Żydów, a na ulicach miasta dobrze słyszalny był język jidysz. Historie przedstawione przez grupę „Opowieści z Walizki” są jednak tak uniwersalne, że równie dobrze mogą rozgrywać się w każdym z miast, w którym Żydzi stanowili nierozerwalną część lokalnej społeczności.
Słowo „sztetl” oznacza miasto zachowujące tradycyjną obyczajowość żydowską. Jednym z najbardziej znanych sztetli w kulturze popularnej była Anatewka z fimowego musicalu „Skrzypek na dachu” z 1971 roku. Fabuła filmu jest ekranizacją sztuki pod tym samym tytułem, opartej na powieści Szołema Alejchema „Dzieje Tewjego Mleczarza.
Grupa „Opowieści z Walizki” obchodzi w tym roku jubileusz 10-lecia istnienia. Tworzą ją: Joanna Sarnecka i Anna Woźniak. Pierwsza z nich jest antropolożką kultury, performerką i aktorką teatrów offowych, a także stypendystką Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Grodziszczanie dobrze znają Annę Woźniak, edukatorkę historyczną, animatorkę kultury, opowiadaczkę, archeolożkę – to ona przez pięć lat (2012-2017) była ważnym członkiem zespołu grodziskiej Willi Radogoszcz. W spektaklu „Opowieści ze sztetla” towarzyszył im na gitarze Maciej Kierzkowski.
Cała trójka dała się namówić na rozmowę z Jackiem Wolszczakiem, dziennikarzem radia FAMA, publicystą portalu Obiektywna.pl, który codziennie przygotowywał materiały reporterskie z grodziskich „Splotów” dla żyrardowskiej rozgłośni. Artyści opowiedzieli nie tylko o spektaklu, ale też o tym, na czym polega fenomen improwizowanych narracji z muzyką na żywo.
Jacek Wolszczak, Radio FAMA: – Wasze spektakle mają zamkniętą formułę? Czy macie możliwość improwizacji w trakcie przedstawienia?
Anna Woźniak: – My za każdym razem improwizujemy! Mamy takie ramy, strukturę, w której się mieścimy, natomiast opowieści, które snujemy są opowiadane „na żywo”, nie uczymy się ich na pamięć. Opowiadamy też w silnym kontakcie z publicznością, więc reagujemy na to, jaka jest publiczność: czasami coś dodajemy, coś ujmujemy, opowiadamy w pewnym nastroju – bardziej wesołym, bardziej nostalgicznym. To wszystko zależy od miejsca i czasu.
JW: – Zaraz, zaraz, wy opowiadacie, ale nie słyszałem, żeby było coś, co jest typowe przy opowiadaniu „na żywo”, improwizowaniu: eeee..., aaaa... – tam nie było czegoś takiego. To płynęło po prostu. Jak to się robi?
AW: – (śmiech)
Joanna Sarnecka: – (śmiech) Mam wrażenie, że mi się coś „przełącza” w głowie. Jeżeli znam strukturę opowieści, to słowa same się w nią układają. Wiem, co chcę powiedzieć, o czym to ma być, co jest istotą tej historii i do tego zmierzam. Czasami są dla mnie ważne pewne słowa, które osadzają opowieść w kontekście kulturowym albo w jakimś językowym, kiedy korzystam z tekstów literackich. Podstawą jest struktura. To jest dokładnie tak, jak w każdym wystąpieniu publicznym: jeżeli się wie, co chce się powiedzieć, do czego się zmierza, to myślę, że przy w miarę rozwiniętych podstawowych kompetencjach językowych, to człowiek da radę. […]
Wysłuchaj pełnego wywiadu na stronach
To może Cię zainteresować: