Mimo kapryśnej pogody, która w naszym klimacie nawet w lecie nie sprzyja plenerowym spotkaniom pod gołym niebem, z radością dostrzegam ogromne ożywienie w tej dziedzinie w ciągu ostatnich lat. Praktyka Grodziska i Milanówka pokazuje, że nie potrzeba wiele: jeden-dwa namioty, trochę krzeseł, sprzęt nagłośniający, aby moc zaprosić artystów, muzyków.
I chyba już na stałe zadomowiły się w naszym powiecie dwa cykle koncertów wakacyjnych Klasyka w Parku – co tydzień w Grodzisku Mazowieckim i Letnia Filharmonia – co dwa tygodnie w Milanówku. W promieniu 3 kilometrów mamy więc 12 koncertów w ciągu lipca i sierpnia. Jest w czy wybierać, zwłaszcza, że repertuar jest bardzo różnorodny. 2 lipca w Grodzisku można było słuchać przebojów operetkowych w wykonaniu Elżbiety Ryl-Górskiej. Niestety nie byłem, więc nic nie napiszę. W ostatnią niedzielę o 16:00 w Grodzisku prezentowano nieśmiertelne przeboje Jerzego Petersburskiego w wykonaniu przeuroczej Joanny Hort z towarzyszeniem Piotra Kopietza – akordeon i bandoneon i Jaremy Jarosińskiego – instrumenty perkusyjne, a trzy godziny później w Milanówku Paweł Konopacki, Witold Łuczyński i Tomasz Susmęd (klawisze), w twardym męskim brzmieniu, zmuszali do refleksji tekstami Jacka Kaczmarskiego.
Nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak różny charakter miały te koncerty.
Ten w Grodzisku idealnie pasował do słonecznych rozleniwiających barw parku Skarbków, atmosfery relaksu i beztroski – no bo przecież nikt nie wziął na poważnie „tragizmu” „Tej ostanie niedzieli” lub „Już nigdy…”. Pani Joanna doskonale wcielała się w wesołą trzpiotkę, która „nie ma co na siebie włożyć” i „boi się sama spać”. Głównym bohaterem koncertu było jednak tango. Jego uwodzicielski rytm nawet sprowokował do tańca dwie pary, których nie zraziła kostka brukowa zamiast parkietu. Petersburski kojarzy się z tangiem od czasów pojawienia się tego tańca w Europie, a jego „Tango Milonga” napisane w 1928 r. miało niebagatelny udział w popularyzacji tanga na świecie. Tak się też złożyło, po zakończeniu II wojny światowej przez ponad 20 lat mieszkał w Argentynie – ojczyźnie tanga – i pełnił m.in. funkcję kapelmistrza w Teatro El National w Buenos Aires.
Uczestnicy koncertu słuchając tanga mieli okazję do poznania bandoneonu – instrumentu, którego wygląd sprawia, że możemy go mylić z akordeonem. Jak można przeczytać m. in. w Wikipedii: „bandoneon to instrument z grupy idiofonów dętych klawiszowych.[ …] Posiada 88 lub więcej guzików i czworokątną obudowę. [ … ] Zbudowany został w 1854 r. w Niemczech przez Heinricha Banda i od jego nazwiska pochodzi nazwa instrumentu. Pierwotnie miał służyć do grania muzyki religijnej w kościołach; współcześnie wykorzystywany jest przede wszystkim do grania tanga”.
Jak widać na zdjęciach z koncertu, publiczność doskonale wkomponowała się w lekki, beztroski nastrój muzyki i słuchała jej w dowolnie wybranych pozach i „na dowolnie wybranym boku”. Na krzesłach i ławkach w pobliżu wykonawców dominowali ludzie starsi – pewnie i tacy, którzy pamiętali pierwszych wykonawców szlagierów Petersburskiego. Dalej, na ławkach i trawnikach nie brak było także młodych. Byli i tacy, którzy słuchali muzyki spacerując alejkami parku, a nawet jeżdżąc na wrotkach – słowem pełny luz. W dodatku letnia pogoda była wyjątkowo łaskawa: piękne słońce, bezwietrznie z umiarkowaną temperaturą, zachęcały do odwiedzania parków, skwerów i alejek spacerowych, a także stanowiły doskonała oprawę dla przeżyć muzycznych.
W Milanówku wystąpił Zespół Trio Łódzko-Chojnowskie w składzie Paweł Konopacki (gitara), Witold Łuczyński (gitara) i Tomasz Susmęd (klawisze). Koncert trwał prawie 2 godzinny, co z uwagi na twarde krzesła i rosnący chłód wieczoru (koncert rozpoczął się o godz. 19, wymagało od widzów dużego zaangażowania – i tego nie zabrakło. Mimo, że w programie zaproponowali kilkanaście utworów i tak w końcu musieli bisować.
Zespół w pełnym składzie gra od 2003 roku, gdy Jacek Kaczmarski jeszcze żył (zmarł 10 kwietnia 2004 r.). Jak mówią o sobie, od chwili śmierci Jacka Kaczmarskiego czują na sobie ciężar obowiązku utrzymywania pamięci o Jacku i jego piosenkach. Starają się robić to jak najlepiej… I rzeczywiści w utworach, które wykonywał niegdyś Jacek Kaczmarski (w znacznej części wspólnie z Przemysławek Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim), ich sposób interpretacji wiernie naśladuje Mistrza. Poszli dalej – stworzyli muzykę do wierszy Kaczmarskiego, które przez Kaczmarskiego nie były nigdy śpiewane. Piosenki te znalazły się na płycie Sny i Sny.
Koncert podzielono umownie na trzy części, które miały wskazywać na różne odcienie twórczości Kaczmarskiego. Chyba jednak bogactwo tych odcieni nie zmieściło się w tym trójpodziale. 25 lat twórczości Kaczmarskiego – zaczynał nagrywać w 1979 r. inspirowany Włodzimierzem Wysockim jeszcze przed powstaniem Solidarności, był bardem Solidarności, potem tworzył i śpiewał na emigracji, a także w Australii po upadku komunizmu w Polsce, jako poeta wrażliwy na malarstwo tworzył wiersze-obrazy, ulegając urokowi piosenek Wojciecha Młynarskiego próbował go naśladować – nie poddaje się tak uproszczonej klasyfikacji.
Wyraźnie odrębna była druga część koncertu zawierająca piosenki z muzyka komponowaną przez Zespól do wierszy Jacka Kaczmarskiego. Choć muzycznie odbiegają one od stylu muzyki autora tekstów, to doskonale wpisują się w nastrój jego poezji.
W kolejności prezentowanych utworów wykonawcy nie kierowali się chronologia ich powstawania lecz raczej nastrojem i źródłem inspiracji. Myślę, że dzięki doborowi repertuaru piosenek udała się rzecz dość trudna: twórczość Kaczmarskiego ukazała się jako głęboko refleksyjna poezja o uniwersalnym wyrazie, co dla niektórych, pamiętających go tylko jako sztandarowego barda walczącej Solidarności może być zaskoczeniem.
Jestem jednak przekonany, że zarówno dla miłośników Jacka Kaczmarskiego w całej rozciągłości jego twórczych możliwości jak i tych, którzy pamiętali tylko, że śpiewał kiedyś Mury i Źródło, wieczór w milanowskiej Letniej Filharmonii był silnym przeżyciem. Może nawet zbyt silnym i bardziej zmuszającym do refleksji niż to pasuje do cichego wieczoru w leniwą niedzielę w parku. Na mnie, największe wrażenie zrobiły brawurowo wykonane Obławy i kończące koncert Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego.